Książka |
pompi
promielocyt
|
Czytałam tę książkę, polecam wszystkim!!! Z książek, które ostatnio przeczytałam mogę polecić jeszcze "Czekając na barbarzyńców" J.M. Coetzee.
|
||||||||||||||
|
req
segment
|
Czekając na barbarzyńców - J. M. Coetzee
|
|||||||||||||||
|
req
segment
|
Del amor y otros demonios - G. G. Márquez
Czyli opowieść o miłości i innych demonach..
Przejmująca i nastrojowa historia, pełna plastycznych obrazów, czytając tę książkę można niemal poczuć opisaną scenerię z nieodpartym wrażeniem, iż stoi się nie dalej niż krok za narratorem. Daleko odbiegająca od norm - ale nadal książka "o miłości" - co nie zdarza się bardzo często w tej tematyce - moim zdaniem piękna. Jedna z tych, które długo po przeczytaniu rozchodzą się po kościach. |
|||||||||||||||
Ostatnio zmieniony przez req dnia Wto 8:27, 04 Lip 2006, w całości zmieniany 1 raz |
req
segment
|
Cień wiatru - Carlos Ruiz Zafon
perła dla bibliofila i zapewne wąchacza książek też liczne rekomendacje znajomych pozwalają mi polecić i wreszcie się zmobilizować do podniesienia w górę na liście książek do przeczytania |
|||||||||||||||
|
Mr Hyde
asystent / adiunkt
|
Dobra książka...
|
||||||||||||||
|
req
segment
|
Wyznawcy płomienia - Graham Masterton
Od początku problem sprawia tłumaczenie tytułu.. wyznawcy płomienia, płomieni, podpalacze ludzi, jednak najtrafniejszy wydaje mi się tytuł orginalny (?) The Hymn, choć pojawia się także wersja The Burning. Moja pierwsza książka tego autora, pozostanie raczej najpiękniejszą wśród jego publikacji. Muzyka i miłość w dowolnej kolejności i kombinacji, dodać do tego szczyptę magii, dobre zaplecze historyczne i muzyczne, śmierć, tajemnicę i.. oczywiście ogień, czyli wszystko to, co najlepsze w dobrym wydaniu jak na autora mającego na koncie xxx horrorów.. którego z resztą bardzo lubię - mimo iż książka nie posiada tyle wartości kulturalnej, co poprzednie. Biały fortepian i Wagner, i wiele symboli. Do tego horror (proszę się nie bać) - dla mnie dzieło posiadające wartość sentymentalną, do którego wracam. Czyta się przyjemnie i raczej jednorazowo (kończy się kilka godzin po rozpoczęciu). Przekład Janusza Wojdeckiego. Polecam i książkę i autora! The Hymn 1991 |
||||||||||||||
|
zosh
webmaster
|
To i ja się dołączę, z czymś starszawym, ale za to jednym z ulubionych
"Blichtr płynie z miasta, a mądrość z pustyni ..." Diuna to początek Kronik Diuny, polecam Co do Mastertona ... jakoś nie lubię, Stevena Kinga również Z Kronikami Diuny pewien związek ma Wojciech Siudmak ... |
||||||||||||||
|
D. I. Le Thant "U NAS ZA KOŁEM POLARNYM" |
zosh
webmaster
|
fragmenty książki: - Cóż powiesz, przyjacielu, na propozycję małego spaceru? Leżenie na słońcu ma zapewne swój urok, ale ruch ma zalety nie tylko zdrowotne. Jest stanem pożądanym światopoglądowo - Doktor Dox nie byt zachwycony widokiem swojego przyjaciela spoczywającego na leżaku przed kawiarenką. - Jak można tak godzinami pozostawać w bezruchu? Już starożytni mawiali: navigare necesse est. Życie jest wędrówką. Żeglowanie jest koniecznością. - W bezruchu? - zdziwił się Anty. - Dlaczego sądzisz, że pozostaję w bezruchu? Czyżbyś naiwnie ufał informacjom własnych zmysłów? Ty, człowiek myślący? Naprawdę myślisz, że skoro leżę bez ruchu, to się nie poruszam? Doktor Dox z lekka zbaraniał. Istotnie, zmysłom ufać nie należy. Ale sam rozum, ba, sam język, którym się porozumiewali, zdawał się sugerować, że co jest w bezruchu, to się nie porusza. Dlatego trochę machinalnie powtórzył: navigare necesse est. Życie jest drogą. - Połóż się tutaj - zaproponował Doxowi Anty - a ja ci opowiem, jak dzięki tej starożytnej maksymie, którą byłeś uprzejmy przywołać, zaoszczędziłem sto dolarów. A przy okazji poznasz prawdziwe znaczenie tego łacińskiego tekstu, którym mnie uraczyłeś. I Anty opowiedział Doktorowi Doxowi, jak przed tygo-dniem jechał samochodem z Santa Fe do Las Vegas i został zatrzymany przez policjanta, który za pomocą radaru przekonywał go, że jechał zbyt szybko. Radar istotnie pokazał 65 Mph (104 km/godz.), a policjant tłumaczył Anty'emu rzecz zupełnie banalną, że dozwolona prędkość to 55 Mph (88 km/godz.). Zatem budżet stanowy powinien się wzbogacić o sto dolarów, które Anty jest winien za przekroczenie prędkości. - Poruszał się pan o 16 km/godz. za szybko, muszę pana ukarać grzywną - zawyrokował stróż prawa. - Poruszałem się o 104 km/godz. wolniej niż pan, nie sądzi pan, że karanie grzywną za nadmierną prędkość kogoś, kto porusza się wolniej niż stojący przy drodze policjant, jest raczej absurdalne? - zapytał policjanta Anty. Policjant otwarł usta i zatchnął się, bo Anty zupełnie nie wyglądał na żartownisia. Anty zaś spokojnie kontynuował: - Przecież jechałem z Santa Fe do Las Vegas. Ze wschodu na zachód. Jasne? - Oczywiście, że jasne. Do Las Vegas z Santa Fe trzeba jechać na zachód - odpowiedział policjant - ale co to ma do rzeczy? To zupełnie nie ma znaczenia, w którym kierunku pan jechał z nadmierną prędkością. -Poruszał się, nie jechał, tak pan to ujął i trzymajmy się tego sformułowania. I kierunek ma zasadnicze znaczenie, bo decyduje właśnie o tym, czy prędkość jest nadmierna, czy nie -wyjaśniał Anty. - Ziemia, jak pana zapewne uczono w szkole, obraca się dokoła swej osi z zachodu na wschód. Łatwo ustalić, że jechałem w kierunku przeciwnym do ruchu obrotowego Ziemi. Zatem pan, stojąc przy drodze, poruszał się w wyniku ruchu obrotowego naszej planety z prędkością około 1000 km/godz. (jak zresztą pański stojący obok samochód i drzewo, za którym pan go ukrył), a ja poruszałem się z szybkością. 104 km/godz. mniejszą. Co innego, gdybym jechał w przeciwnym kierunku. Wtedy prędkości by się dodawały. Chyba jest pan w stanie to zrozumieć? ^"a jest Kiedy przygwożdżony tym naukowym wywodem policjant bezskutecznie starał się coś wykrztusić na swoje usprawiedliwienie , Anty spokojnie uruchomił silnik i, odjeżdżając rzucił policjantowi: Navigare necesse est. Niech pan to sprawdzi w jakimś słowniku. Doktor Dox wysłuchał z zainteresowaniem histnrii opowiedzianej przez Anty'ego, jednego tylko nie rozumiał. - Zgoda, leżąc teraz na słońcu, pędzimy w istocie z szybkością 1000 km/godz. ruchem jednostajnym po okręgu. Ale co miała znaczyć owa łacińska sentencja wygłoszona policjantowi? - Już prawie tysiąc lat tłumaczy się mylnie tę genialną konstatację nieznanego starożytnego filozofa - wyjaśniał Anty -Nie znaczy ona, jak podają podręczniki, że żeglowanie jest koniecznością, w znaczeniu, że jest to sens życia, coś, co czyni nas w pełni człowiekiem. Nie jest to owa pochwała aktywności którą uraczyłeś mnie, zachęcając do spaceru. Sprawdzałem znaczenie wyrazów w słownikach średniowiecznej łaciny. Trzeba to tłumaczyć inaczej. Żeglowanie jest nie tyle konieczne, co nieuniknione. Necesse est. Tak właśnie. - Zdumiewająca intuicja starożytnych - przyznawał Doktor Dox. - Panta rhei. Wszystko płynie. Wszystko się rusza. Czym jest w takim razie nasz ludzki wysiłek, by się przemieszczać, wobec ruchu wpisanego w Kosmos? Proponowałem ci spacer z prędkością 6 km/godz. Sześć do tysiąca! Wstyd mi, Anty! - Sześć do tysiąca? Mój drogi, ten 1000 km/godz. byt dla policjanta. Cała prawda mogłaby go zabić ~ mitygował Doktora Doxa Anty. - W rzeczywistości pędzimy z prędkością nieporównywalnie większą. Bo cóż to jest 1000 km/godz.? Przekraczając w samolocie barierę dźwięku, rozwijamy prędkość ponad 1224 km/godz. - tyle wynosi liczba Macha. Zdawałoby się sporo, 340 m/s. Ale czymże to jest wobec prędkości, jaką nam daje ruch Ziemi wokół Słońca? Razem z całą planetą pędzimy z prędkością prawie 30 km/s, czyli ponad 100 tysięcy km/godz. - Gdyby przyjąć, że poświęcamy dziennie po dziesięć godzin na spacer i żyjemy po sto lat - zastanawiał się Doktor Dox - to wciągu całego życia (365 tysięcy godzin) przeszlibyśmy raptem niecałe 2 miliony 200 tysięcy kilometrów Niby dużo, bo prawie pięćdziesiąt razy dookoła kuli ziemskiej. Ale to dużo mniej, niż przebywamy przez jeden dzień na pojeździe, którym jest nasza planeta. - Zaczekaj, przyjacielu - wtrącił się Anty - nie wziąłeś pod uwagę tego, że cały nasz Układ Słoneczny pędzi wokół jądra Galaktyki z prędkością 250 km/s, czyli 900 tysięcy km/godz. Dodaj do tego ruch Ziemi dokoła Słońca, będziesz miał sympatyczny przy obliczeniach okrągły milion km/godz. Całożyciowy spacer sprowadza się więc do dwóch godzin naszej podróży w przestrzeni kosmicznej. I pomińmy już litościwie prędkość, z jaką w wyniku Wielkiego Wybuchu pędzą w przestrzeń galaktyki... Doktor Dox ułożył się wygodniej obok Anty'ego. - Już się nigdzie stąd nie ruszę - skonstatował. - Jakiż sens ma wykonywanie tych mikroskopijnych i kompromitujących w zasadzie przemieszczeń w obliczu naszej wędrówki po przestworzach? Spacery? Wojaże? Wyścig z czasem? Jakież to naiwne... Navigare necesse est. |
|||||||||||||||
Ostatnio zmieniony przez zosh dnia Czw 23:47, 13 Lip 2006, w całości zmieniany 2 razy |
wososh
administrator
|
policjant mógł powiedzieć, że Anty poruszał się o 16 km/godz. za szybko względem potencjalnego pieszego.
|
||||||||||||||
|
D. I. Le Thant "U NAS ZA KOŁEM POLARNYM" |
zosh
webmaster
|
inne:
- Fascynujące. Niezwykle. Co za śmiałość pomysłu! Co za dramaturgia! Jakaż kontestacja skostniałych schematów kulturowych! - Anty, który wszedł niezauważony do gabinetu Doktora Doxa, słuchał tych refleksji swojego przyjaciela, podczas gdy taśma wideo przewijała się w magnetowidzie. Odwróciwszy się. Anty jeszcze raz zapukał w futrynę drzwi i dopiero wtedy Doktor Dox zauważył swego asystenta. - A, jesteś - ucieszył się - dobrze że jesteś. Obejrzysz ze mną ten program. To Klemens Stróżyński - pamiętasz, mówiłem ci o nim - przysłał mi z Polski tę kasetę. Oglądałem raz, ale muszę dobrze się przyjrzeć, bo to jest naprawdę coś nowego- Może zrewolucjonizować nasze podejście do kształcenia, w ogóle do wiedzy. Może będzie to bardziej doniosły eksperyment niż ten Rosenthala ze szczurami w labiryncie. Za chwilę Anty razem z Doktorem Doxem oglądał taśmę, a Dox wprowadzał przyjaciela z temat - To pierwszy odcinek nowego teleturnieju, nadaje go polska telewizja TVN. Wyemitowano to w poniedziałek 5 kwietnia 2004 roku o godzinie 20.40, pod tytułem „Dzieciaki z klasą. Za powiedzieli, że program rozrywkowy, ale tak naprawdę to fundamentalny eksperyment naukowy: Uczniowie szkoły podstawowej rywalizują ze sobą o tytuł, jak to ujmuje prowadząca te imprezę, najmądrzejszego dziecka w Polsce. - No, widzę - powiedział Anty. - Ta sama formuła co w teleturniejach dla dorosłych. Prowadzący zadaje pytanie a uczestnik w ciągu dziesięciu sekund musi udzielić poprawnej odpowiedzi. Na wszelki wypadek, żeby ustrzec zawodnika przed zbyt długim zastanawianiem się, czas zadawania pytania wlicza się do owych dziesięciu sekund. - Znakomicie im to idzie - komentował Doktor Dox. - Zobacz, zawodnicy mają nawet własne taktyki. Ta dziewczynka kiedy nie zna odpowiedzi, żąda przejścia do następnego pytania, mówiąc: „dalej". A ten mały rudy przed nią mówił po prostu: „pas". Oszczędzał jedną sylabę, około sekundy. - A spójrz na tego malca - powiedział po chwili Anty. - Prawdziwy intelektualny rewolwerowiec Nie czeka do końca pytania, już w połowie odpowiada Musiał sporo trenować. Stawiam, że będzie najszybszy. - No tak - zgodził się Doktor Dox. - Pewnie wejdzie do finału. Może nawet zostanie najmądrzejszym dzieckiem w Polsce. Jak myślisz, Anty, czy odpowiadanie na pytanie bez wysłuchania go do końca świadczy o mądrości? Anty zamyślił się głęboko. Po chwili odpowiedział: - Wiesz, to są zawody, wyścig do tytułu najmądrzejszego. Skoro wyścig, to liczy się czas. A odpowiedź na pytanie bez wysłuchania go to oszczędność czasu. W zawodach najważniejsza jest skuteczność. Reguły są w końcu zachowywane. Czyli wszystko jest w porządku. Najszybszy, pod warunkiem że nie myli się zbyt często, jest najlepszy. To znaczy - najmądrzejszy. - W tym turnieju - zauważył Doktor Dox. - Ale tak myślę o tym wysłuchiwaniu pytań... Z rewolwerowców ten jest najlepszy, kto szybciej i celnie strzeli. Ale przecież to jest też ważne, do kogo strzela. Może lepiej, żeby jednak taki zawodnik wysłuchał pytania? - Rewolwerowiec posługuje się instynktem. Kiedy myśl, to się spóźnia i przegrywa - zauważył Anty. - Liczy się refleks, - Myślałem, że jeśli chodzi o mądrość, to liczy się raczej nie refleks, ale refleksja - zadumał się Doktor Dox. - Niby to dobne wyrazy, ale tak jakby refleks wiązał się z niechęcią do refleksji... Taśma dobiegła do końca. Do finału zakwalifikował się dzieciak odpowiadający w połowie pytania. Doktor Dox wyłączył magnetowid. - No, jak ci się podobają te dzieciaki z klasą? - za-pytał Anty’ego. - Nasi studenci do pięt im nie dorastają. - Święta prawda - Anty jednak nie podzielał w pełni entuzjazmu przyjaciela. - Tylko dlaczego to ma tytuł „Dzieciaki z klasą"? Myślałem, że ktoś z klasą to taki, co potrafi w danej sytuacji odpowiednio się zachować. Znaczy - godnie, z honorem, taktownie. Na wysokim poziomie. A to jest jak wyścig szczurów. Tyle że bardzo młodych szczurów. Albo jak walka młodocianych gladiatorów. - Cóż, takie czasy-westchnął Doktor Dox. - Nie możemy wciąż żyć przeszłością. Zgoda, pół wieku temu rozmawialibyśmy inaczej. Że skandal, sromota. nadużycie.,. Że promocja głupoty i powierzchowności Ale dzisiejsze czasy wymacają innych zalet dla zrobienia kariery niż dawne. Te dzieciaki z refleksem, a nie te refleksyjne, zrobią karierę. Zostaną ekspertami. Zobacz, co znalazłem, nowe już się pojawiło. Tutaj doktor Dos podał Anty'emu kwietniowy (z roku 2004) numer „Wiedzy i Życia", polskiego miesięcznika popularnonaukowego, który prenumerował od paru lat. Na stronie 70 mieścił się dział „Pytania i odpowiedzi". Według deklaracji redakcji, czytał Anty. nagrodę otrzymuje autor najciekawszego listu lub pytania, kłóre sprawią naszym ekspertom najwięcej problemów. Niżej Doktor Dox zakreślił fragment tekstu. Było to pytanie na pierwszy rzut oka nietrudne. Czy np. 46 rok przed naszą erą to pierwsza, czy druga potowa I wieku p.n.e.? - zapytywał p. Leszek Breś. A ekspert „Wiedzy i życia" odpowiadał Rok 46 p.n.e. był w drugiej połowie I wieku p.n e Czas zawsze płynie przecież w jedną stronę: I wiek p.n e zaczął się w roku 99 p.n.e., a skończył w roku 1 p.n.e., toteż jego pierwsza połowa obejmuje lata 99-50 p.n.e., a druga, późniejsza chronologicznie, potowa lata 49-1 p.n.e. Anty przeczytał raz, drugi i wreszcie trzeci opinię eksperta i zdziwił się. - Nie rozumiem. Ten ekspert autorytatywnie twierdzi, że pierwsza (według jego miary) połowa wieku jest o rok dłuższa od drugiej połowy, mimo iż belfry w podstawówkach uczą (nawet w Polsce), iż połowy są równe. Rozumiesz to? - Szukaj dalej, Anty - zachęcał Doktor Dox. - Zobacz, że ignorancja eksperta nie zawęża się do wyodrębnienia większej i mniejszej połowy pierwszego wieku przed naszą erą. Z całą namaszczoną konsekwencją tłumaczy, że co prawda, wieki przed naszą erą liczy się w porządku odwrotnym niż chronologiczny, ale ich połowy trzeba już liczyć w porządku zgodnym z chronologicznym. Wspaniała odpowiedź! Płynna, szybka, logiczna - no, może ma jedną wadę: jest sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem. Ale jest to na pewno odpowiedź z klasą. I ekspert z klasą. - Istotnie - Anty dopiero teraz zmiarkował swój błąd. - Wybacz, uczyniłem durne założenie, że ekspert nie może pisać bzdur. Ale teraz widzę, w czym rzecz. Przecież on pisze też, że pierwszy wiek przed naszą erą trwał dziewięćdziesiąt dziewięć lat, a nie sto. Pamiętam, jak w podstawówce oberwałem za to pałę z matematyki. Nauczyciel życzył mi wtedy złośliwie stu lat - nawet nie ciężkich robót, ale pobytu w szkole. - No i wiemy, w czym rzecz - podsumował Doktor Dox. -Dziś dla kariery wcale nie jest potrzebna refleksja nad istotą rzeczy. Trzeba po prostu zdobyć zaświadczenie, że się jest najmądrzejszym albo chociaż weszło się do finału jakichś zawodów na rozum. Potem, jako ekspert, możesz pisać wszelkie bzdury. Wydrukują, żeby się inni nauczyli i uwierzyli. I wszystko jest w najlepszym porządku. Doktor Dox i Anty spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się. Zrozumieli się bez słów. Obaj są nauczycielami akademickimi. Mają papiery potwierdzające ich kompetencje. Zupełnie niepotrzebnie od czasu do czasu się zastanawiali, czy nie mówią głupstw, polemizowali w imię obrony zdrowego rozsądku, przeglądali pisma naukowe. A teraz już wiedzą, że nie potrzeba. Ważne tylko, by nigdy nie podważać takich ekspertyz, jak ta w „Wiedzy i Życiu". Bo wtedy i od nich ktoś może zażądać mówienia do rzeczy. |
||||||||||||||
|
zosh
webmaster
|
W końcu dwudziestego wieku wiele pism naukowych cytowało rewelacje z książki D.L Le Thanta „Mathematica creditiva" W zasadzie wystarczyłoby tutaj przypomnieć tylko tezę nowozelandzkiego uczonego, która tak bardzo zbulwersowała środowisko matematyków: wykonanie jakiejkolwiek operacji matematycznej zużywa substancję liczbową poddaną operacji Jednak dla tych czytelników, którzy wówczas chorowali na grypę lub załatwiali ważne sprawy rodzinne, przedstawmy rzecz dokładniej.
Niemało zamieszania w środowisku zawodowych matematyków, zwłaszcza związanych z tzw. matematyką pozytywną, narobiła niewielka książeczka, wydana w 1995 roku przez wydawnictwo Penguin Book z Auckland, N.Z., pL „Mathematica creditiva". Autor pracy, D.L Le Thant, Francuz stale mieszkający w Nowej Zelandii, jest ostentacyjnie ignorowany przez towarzystwa naukowe, choć grupa młodych badaczy z uniwersytetu w Adelajdzie nazywa jego dokonania przełomem na miarę geometrii nieeuklidesowych. Matematyka tradycyjna, ze swoim fundamentalnym aksjomatem, iż 2 plus 2 równa się 4, jest zdaniem D.L Le Thanta szczególnym przypadkiem matematyki ogólnej. Jej przydatność do opisywania realnej rzeczywistości jest znikoma. Natchnieniem nowozelandzkiego badacza był fenomen znany od czasów głębokiej starożytności, przed którego zaakceptowaniem matematyka tradycyjna broniła się długie wieki - fenomen w istocie swej metafizyczny, jakim jest kredyt. D.I. Le Thant, z racji pochodzenia swojej matki (była Polką) nieźle zorientowany w realiach nadwiślańskich, wykorzystuje dla zobrazowania swego wykładu przykłady wzięte z Polski okresu restrukturyzacji. Otóż, jak twierdzi, metafizyczną naturę kredytu znakomicie ilustruje polski pomysł kredytów dla rolnictwa, oprocentowanych preferencyjnie na 10% w skali rocznej. Pierwsza hipoteza badawcza głosi, że kredyt jest organiczną potrzebą człowieka, analogiczną do potrzeb religijnych. Jeśli założyć zerowe oprocentowanie, to biorący kredyt jest jednocześnie bogatszy, bo ma więcej pieniędzy, i w tym samym stopniu biedniejszy z racji powstałej wierzytelności. Tradycyjna matematyka znajduje tu skutek zerowy, co jest oczywistą nieprawdą, gdyż zawsze byli chętni do zaciągania kredytów. Polski przykład kredytu dla rolnictwa stanowi, zdaniem D.I. Le Thanta, model hiperkredytu, czyli kredytu autoredukcyjnego. Kredytobiorca przy oprocentowaniu 10% zobowiązany jest zwrócić więcej pieniędzy niż otrzymał, ale w istocie jest to mniej pieniędzy, uwzględniając trzydziestoprocentową wówczas stopę inflacji. Czyli więcej jest mniej więcej trzy razy mniej niż więcej. Matematyka pozytywna, bezradna wobec takich zależności, operuje w takim przypadku pojęciem daru, jałmużny bądź dotacji. W życiu gospodarczym jednak nadal króluje kredyt, nie jałmużna. Streszczone wyżej rozważania badacza z antypodów stanowią wstęp do zadania rozstrzygającego ciosu skostniałej matematyce tradycyjnej. Otóż D.I. Le Thant przystępuje do sformułowania tezy równie szokującej, co przekonującej: wykonanie jakiejkolwiek operacji matematycznej zużywa substancję liczbową. poddawaną operacji. Tak więc dwa plus dwa nie równa się cztery, ale prawie cztery, natomiast dziesięć plus dziesięć równa się dziewiętnaście. Pięćdziesiąt plus pięćdziesiąt daje zaledwie dziewięćdziesiąt pięć. Jeszcze większe straty występują przy mnożeniu: trzy razy trzy juz równa się zaledwie osiem, natomiast dziesięć razy dziesięć to tylko dziewięćdziesiąt. Im większe liczby poddajemy operacjom, tym większe straty substancji liczbowej.Autor podaje proste przykłady z życia, potwierdzając teorię. Jeżeli wyślemy przekazem pocztowym 100 dolarów, od biorca otrzyma tylko 96 dolarów i 60 centów. Jeżeli w dwóch miejscach pracy odbierzemy w jednym dniu po 300 dolarów tygodniówki, to dobrze, jeżeli do domu przyniesiemy 580 dola rów, a bywa, że straty są jeszcze większe. Obecnie, jak czytamy w posłowiu, autor pracuje nad ustaleniem granicy działań, to jest nad określeniem łącznej masy substancji liczbowej, której przekroczenie daje ujemną skuteczność działań arytmetycznych. Wiadomo już bowiem, że operowanie zbyt dużymi liczbami daje w efekcie tzw. paradoks Doxa (tę nazwę wprowadzono na cześć kontynuatora badań, późniejszego laureata Nagrody Cichego Nobla), czyli suma dwóch odpowiednio wielkich liczb może być mniejsza od jednego ze składników. Odpowiednikiem matematycznej granicy działań w fizyce jest sfera Schwarzschilda (wyznaczająca horyzont zdarzeń wokół tzw. czarnej dziury). Inną fizyczną analogią do zużycia substancji liczbowej jest zjawisko entropii. Dlatego może właśnie fizycy ze zrozumieniem przyjęli badania D.I. Le Thanta, proponując nawet nazwę nowej dziedziny nauk: matematyka metafizyczna (nazwa „metamatematyka" okazała się zastrzeżona w urzędzie patentowym USA). Matematyka kredytywna jest nauką o wielkim potencjale rozwojowym. Są podstawy do twierdzenia, że zastosowanie jej reguł może w wydatnym stopniu pomóc w rozwiązaniu współczesnych problemów zadłużenia zagranicznego i wewnętrznego. D. I. Le Thant swój niezwykły, choć, przyznajmy, przekonujący wywód oparł tylko na badaniach empirycznych. Niedługo później teza o zużyciu substancji liczbowej znalazła nowe po twierdzenia w głośne, publikacji wybitnego specjalisty w dziedzinie nauki peryferyjnej, Doktora Doxa (nakładem Uniwersytetu Sante Fe). Otóż w wychodzącym w Santa Fe miesięczniku matematycznym „Sci. ins." [skrót od tac. scientia insana - przyp. tł.] Doktor Dox podaje, że do wyżej cytowanej tezy D.I. Le Thanta przekonał go mechanik naprawiający jego rower. Wymieniając zatarte łożysko tylnego koła, wyjaśnił, iż każde działanie zużywa substancję jemu poddaną. W nasmarowanym łożysku zużywa się smar, w nie nasmarowanym - samo łożysko. Tu dygresja -gdyby nie zakaz używania samochodów w kampusie Uniwersytetu Santa Fe, czy matematyka wzbogaciłaby się o niżej podane cenne spostrzeżenia? Doktor Dox, badając eksperymentalnie teoretyczne wywody mechanika, posłużył się zwykłym kalkulatorem Casio. Sposób jest prosty. Ponieważ chodzą pogłoski, że istnieją środowiska, które kwestionują naukową pewność sądów Laureata, gorąco zachęcam do natychmiastowego przeprowadzenia prostego doświadczenia. Proszę wziąć zwykły kalkulator i wpisać liczbę na przykład 21, po czym wyciągnąć z niej pierwiastek. Otrzymujemy 4,5825756. Podnieśmy to do kwadratu - zamiast 21 kalkulator podaje 20,999999. Z tej liczby znowu wyciągnijmy pierwiastek - mamy tylko 4,5825755. Podnieśmy do kwadratu -otrzymujemy tylko 20,999998. Powtarzanie tych operacji pozwala zaobserwować, jak maleje/zużywa się materia liczbowa. Podobne efekty Doktor Dox osiągnął, używając innych liczb i innych kalkulatorów. Wyniki konsekwentnie malały. Ponieważ nadal wielu matematyków przyznaje słuszność hipotezie, że (pierwiastek z 21)podniesiony do kwadratu=21, Doktor Dox rozważył, czy nie jest tak, iż kalkulator po prostu zaokrągla wynik. Jednak w wypadku zaokrąglania efekt działań raz musiałby maleć, a raz wzrastać, zgodnie z zasadą losowości. Dodatkowo do własnych ustaleń przekonały Doktora Doxa drobne na pozór fakty, mające miejsce podczas omawiania tej naukowej problematyki w gronie kolegów profesorów z Santa Fe. Mianowicie okazało się wówczas, że nie sposób wykonać kilkakrotnego nalewana wina z butelki do kieliszka i z powrotem bez utraty części cennej cieczy. Przy tej okazji Doktor Dox zdołał wyjaśnić ważny paradoks, o którym traktuje książka „Mathematica dyluviałis" DJ. Le Thanta. Jak wiemy, sito Eratostenesa wykazuje, że im liczniejszy zbiór liczb naturalnych, tym mniejszy udział liczb pierwszych. Sprawa, według Doktora Doxa, w istocie jest prosta - sito, jak każde urządzenie, działa niedoskonale i odsiewając liczby pierwsze, pewną część z nich przepuszcza. Dokładnie, przy obciążeniu sita większą liczbą liczb do przesiania, na sicie pozostaje mniejsza liczba liczb pierwszych, niż planował Eratostenes. Ale po kolei... Dlaczego liczenie zawodzi? Dlaczego zawsze jest tyle, ile jest, a nie tyle, ile ma być? Na to dramatyczne pytanie niełatwo znaleźć odpowiedź. Niektórzy szukają jej w samej strukturze narzędzia stosowanego do obliczeń, czyli matematyki. Ona sama objawia pewne niedoskonałości. Otóż wiele rodzin i w Stanach, i w Polsce, i zapewne w każdym innym kraju doświadcza ciekawego matematycznego paradoksu: na początku miesiąca wylicza sobie starannie, za pomocą kalkulatora, wydatki, na które powinna wystarczyć miesięczna pensja, a w końcu miesiąca po raz kolejny stwierdza, że mimo skrupulatnych obliczeń znowu na coś zaplanowanego pieniędzy brakuje. Ponieważ należy odrzucić jako nierozsądną hipotezę, że wszystkie kalkulatory mylą się konsekwentnie w tę samą stronę, jedynym racjonalnym wytłumaczeniem jest przypuszczenie, iż po prostu kalkulatory nie uwzględniają pewnych liczb, które istnieją, ale nie są nam znane. Ten ważki i z punktu widzenia matematyki poniekąd wstydliwy problem odważnie podejmuje w swej kolejnej, wyżej wspomnianej książce kontrowersyjny uczony z Nowej Zelandii, najwybitniejszy reprezentant matematyki alternatywnej, D.i. Le Thant. Fragment jego pracy byt już omawiany wyżej! obecnie wyimek z innego dzieła „Mathematica dyluvialis": Plesjogoras: Jak myślisz, Paleokratesie, czy liczb parzystych jest tyle samo, co nieparzystych? Paleokrates: Tak głoszą napisy na ścianach naszych jaskiń. Plesjogoras: Uczyńmy jednak użytek z zawartości naszychczaszek. Jaką liczbę otrzymasz - parzystą czy nieparzystą, mnożąc dwie liczby parzyste? Paleokrales: Parzystą, Mistrzu, to oczywiste. Plesjogoras: A jeżeli pomnożysz nieparzystą przez parzystą? Paleokrales: Także parzystą, Mistrzu. Plesjogoras: Kiedy więc otrzymasz wynik nieparzysty? Paleokrales: Tylko wtedy, gdy mnożę dwie liczby nieparzyste. Plesjogoras: Tak więc sam widzisz, przyjacielu, że spośród trzech kombinacji tylko jedna daje wynik nieparzysty, Paleokrales: W samej rzeczy, to zdumiewające. Plesjogoras: Sam się pewnie domyślasz, że populacja liczb nieparzystych powinna maleć wraz ze wzrostem liczby elementów zbioru liczb naturalnych. Powinna stanowić na pewno mniej niż jedną trzecią wszystkich liczb. Paleokrales: Pozwól, Mistrzu, że przez jakiś czas pogrążę się w namyśle. Plesjogoras: Właśnie, przyjacielu, dodać połowę do połowy. Widzisz teraz, źe działaniem podstawowym jest dzielenie a jego odwrotnością jest dodawanie. Paleokrates: Falsyfikos - nie złość się, Mistrzu - twierdził, że można również odjąć od całości połówkę i pozostanie połówka. Plesjogoras: Wytęż umysł, Paleokratesie. Czy zanim podzieliłem hia-tua, istniała jakakolwiek połówka, którą można by było odjąć lub cokolwiek innego z nią zrobić? Paleokrates: Nie, był tylko cały hia-tua. Plesjogoras: Widzisz więc, że możliwe było tylko dzielenie. Dzielenie, a potem dodawanie. Ale obawiam się, że ci nie znający skrupułów łajdacy, którzy dla własnych korzyści usiłują już dziś stosować odejmowanie,posuną się jeszcze dalej. Paleokrates: Przerażasz mnie, Mistrzu. Co masz na myśli? Plesjogoras: Mnożenie, mój nierozgarnięty przyjacielu. Ale o tym porozmawiamy jutro. A teraz posilmy się tym podzielonym hia-tua. Dlaczego liczenie zawodzi? Jak widzimy, od czasów najdawniejszych po współczesność na najważniejsze pytania nauka nie potrafi dać odpowiedzi. Wypada się zgodzić z tezą Doktora Doxa, iż postęp naukowy nie polega na dostarczaniu odpowiedzi, ale na stawianiu kolejnych pytań. Co niniejszym czynię. Osiągnięcia nauki peryferyjnej nie są dziś doceniane i wykorzystywane, może dlatego, iż zaprzeczają prawdom oczywistym. A przecież dla naszych czasów charakterystyczne jest to, że jedyną oczywistością jest zupełny brak jakiejkolwiek oczywistości. Czytałem kiedyś, bodajże w "Świecie Nauki", że w Anglii kandydatom na ważniejsze stanowiska kierownicze oraz polityczne bada się tzw. współczynnik B. Współczynnik ten określa, jaki horyzont przewidywania ma dany osobnik. Wiadomo bowiem, że uczeń szkoły podstawowej porusza się i planuje w czasowym obszarze, nie przekraczającym na ogół jednego okresu nauki szkolnej. Dla dorosłych jest to okres niewiele dłuższy od roku podatkowego. Taki horyzont w przypadku polityków jest, oczywiście, niewystarczający. Współczynnik B, jak widać, kojarzy się z widzeniem: istnieją jednostki krótkowzroczne i dalekowzroczne. Z tą krótkowzrocznością i dalekowzrocznością sprawa jednak nie jest tak oczywista, jak by się wydawało. W lutowym numerze (1/1997) polskiego miesięcznika psychologicznego „Charaktery" Marcin Fabjański przybliża nowe teorie na temat jakości widzenia. Oparte są one na książce Jacoba Libermana "Take off Your Glasses And See" (Crown Publishers, Inc. New York, 1995). Oto skrót tych poglądów. Nasze pole i zasięg widzenia zależą przede wszystkim od uwarunkowań psychologicznych, nastroju i postrzegania świata. Widzimy to, co chcemy widzieć. Ponieważ żyjemy w kulturze opartej na sądach analitycznych, a te są związane z widzeniem centralnym (i w zasadzie tylko takie widzenie badają okuliści), więc ignorujemy widzenie peryferyjne, które odpowiada za odczuwanie całej rzeczywistości. Co więcej - widzenie peryferyjne skutecznie ograniczamy noszeniem okularów. Im dłużej nosimy okulary, tym bardziej uczymy się osądzać świat zamiast go odczuwać i tym bardziej tracimy wrodzoną zdolność do odczuwania świata jako całości - pisze Liberman. W okularach pole ruchu gałek ocznych jest ograniczone. Bez widzenia peryferyjnego tracimy zmysł perspektywy. Liberman podaje wyniki badań, według których krótkowidzenie zależy od poziomu wykształcenia (w Stanach Zjednoczonych 40% absolwentów szkół średnich i aż dwa razy więcej absolwentów uniwersytetów to krótkowidze). Krótkowidzący ma psychikę krótkowidzącego, jest racjonalnie myślącym perfekcjonistą jego świat jest na wyciągnięcie ręki. Być może wynika tego że żyjemy w wielkich miastach, w świecie ograniczonej przestrzeni. I myślimy kategoriami takiego świata. Coraz więcej psychoterapeutów potwierdza, że pogorszenie wzroku da się skutecznie leczyć metodami psychoterapii, a okulary to ślepy (sic!) zaułek. Osoba, która nosi okulary, a jej krótkowidzenie ma podłoże psychologiczne (pewne rzeczy obawia się dostrzec), musi zmieniać szkła na coraz mocniejsze. Sam jestem przykładem pozytywnym nieufności do okulistów. Gdy miałem 10 lat, lekarze przekonywali mnie do noszenia okularów, strasząc wizjami pogorszenia wzroku. Obecnie, po czterdziestu pięciu latach, szkła nadal nie są mi potrzebne. Należy podejrzewać, że powszechność okularów ma także bardziej przyziemne przyczyny. Okulista, który po zbadaniu wzroku nie proponuje pacjentowi okularów, może nie jest złym okulistą, ale na pewno jest okulistą naiwnym, działającym wbrew własnym korzyściom. W interesie każdego lekarza jest pozyskanie pacjenta. Wzrost populacji okularników służy także interesom dynamicznie rozwijającego się przemysłu coraz doskonalszych szkieł optycznych, soczewek kontaktowych etc. Wróćmy jednak do naszego współczynnika B. Dalekowzroczność bywa taką samą, jeśli chodzi o skutki, wadą jak krótkowzroczność. Jeden z tęższych ekspertów francuskich przewidział (przed wynalezieniem samochodu), że w połowie dwudziestego wieku ulice Paryża pokryje dwumetrowa warstwa końskiego łajna w związku ze wzrastającą gwałtownie liczbą dorożek. Dobrze, że nie podjęto wówczas długofalowych działań, na przykład budowy podziemnych zbiorników końskiego łajna. Bo dziś wycieczki paryskich dzieci, żeby zobaczyć końskie łajno, udają się do Bukowiny Tatrzańskiej. Może więc peryferyjne spojrzenie Doktora Doxa warte jest większego zaufania niż oczywiste zdobycze cywilizacji? To byłoby na tyle a jak ktoś chce poczytać cała książkę to służę, polecam. Za błędy przepraszam, nie wszytko wyłapałam co ocr źle zczytał. |
||||||||||||||
|
dziobak
promielocyt
|
Też chciałabym polecić wszystkim coś starszawego, ale naprawdę dobrego...” Milczenie owiec”. Była ekranizacja tej książki jednak ona sama dużo bardziej działa na wyobraźnię. Książka nie tylko wciąga samą fabułą, ale również poprzez kreację głównych bohaterów. To thriller psychologiczny, wnikliwie przedstawiający psychikę genialnego psychiatry i seryjnego mordercy-kanibala w jednej osobie. Autorem jest Thomas Harris. Jego powieści uznane są za klasykę i wzorce gatunku. Milczenie owiec jest jedną z 3 powieści o Hannibalu Lecterze...
Pierwsza część to „Czerwony smok”, gdzie doktor Hannibal Lecter pojawił się po raz pierwszy. Will Graham, były pracownik FBI znany ze swoich sukcesów w tropieniu seryjnych morderców, powraca do czynnej służby. Ma dopomóc policji schwytać maniakalnego zabójcę kilku rodzin. Tymczasem tajemniczy zbrodniarz, pewny swojej bezkarności, wysyła listy podpisane "Czerwony smok".. Druga część to „Milczenie owiec”. Przez Stany Zjednoczone przetacza się fala morderstw kobiet. Clarice Starling, początkująca funkcjonariuszka FBI, oraz doktor Hannibal Lecter, genialny znawca psychologii morderców, próbują ująć maniakalnego zabójcę. Trzecia część to „Hannibal”, kontynuacja poprzednich powieści. Odsłania przeszłość Lectera, jego dramatyczne przeżycia z dzieciństwa i przyczyny fascynacji tropiącą go agentką. Minęło siedem lat od ucieczki z więzienia Hannibala Lectera. Morderca mieszka we Florencji. Znawca piękna, koneser sztuki, oddaje się lekturze i słuchaniu muzyki... Agentka Clarice Starling zaciekle walczy z handlarzami narkotyków. Jej kariera załamuje się po nieudanej akcji. To naprowadza FBI na trop doktora-kanibala. Rozpoczyna się dramatyczne polowanie. Hannibala szukają bowiem nie tylko agenci federalni... Polecam wszystkim te książki Wszystkie charakteryzuje zaskakujący wątek i misterna intryga. Zadziwiają wyrafinowaniem i przerażają pomysłami |
||||||||||||||
|
kalanchoe
mieloblast
|
a ja zaproponuje wszystkim najlepsza lekture na wakacje:
UWAGA : Konturek i prosze panstwa: oczywiscie fizjologia człowieka... ksiazka na prawde warta przeczytania.. wciagajaca lektura... polecam a w przerwie miedzy jednym tomem a drugim proponuje moze "analize mat" krysickiego |
||||||||||||||
|
req
segment
|
profanacja |
||||||||||||||||
|
Książka |
|
||
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2004 phpBB Group
phpBB Style created by phpBBStyles.com and distributed by Styles Database.
Powered by phpBB © 2001-2004 phpBB Group
phpBB Style created by phpBBStyles.com and distributed by Styles Database.